niedziela, 5 listopada 2017

Sekonic Lightmaster Pro L-478D-U: nowoczesny dinozaur

Zdjęcie: Bartek Kania
Partner testu
Światłomierze zewnętrzne, które kiedyś stanowiły jeden z wyróżników zawodowej fotografii, wraz z osiąganiem dojrzałości przez aparaty cyfrowe zaczęły wychodzić z mody. Dzisiaj coraz rzadziej się je widuje poza studiami fotograficznymi, a zawodowcy, których spotykam “w terenie” zagadnięci o zewnętrzny światłomierz albo mówią, że polegają całkowicie na światłomierzu aparatu, albo nie wiedzą o czym ja mówię.


Zdjęcie: Jarosław Brzeziński
Sekonic należy do nielicznych pozostałych „na placu boju” producentów zewnętrznych światłomierzy. Na dodatek firma stara się nadążać za cyfrową rewolucją i unowocześnia swoje produkty, dostosowując zakres funkcji pomiarowych do matryc, i to zarówno pod kątem fotografowania jak i filmowania. W roku 2012 firma wprowadziła na rynek testowany tutaj model L-478D-U (wersja  L-478DR ma wbudowane bezprzewodowe wyzwalanie fleszy) z ekranem dotykowym.
Zdjęcie: Bartek Kania
Główny test przeprowadził Bartek Kania i Wzorcownia z Sulejówka https://www.facebook.com/klubokawiarniawzorcownia/. Ja ograniczę się do opisu technicznego i kilku zdań własnej oceny. Do wykonania zamieszczonych we wpisie zdjęć obydwaj posłużyliśmy się pomiarem testowanego światłomierza.

Zdjęcie: Jarosław Brzeziński
Jeśli chodzi o obsługę, kopułka do pomiaru światła padającego znajduje się na obrotowej głowicy, przy czym można ją cofnąć do pomiaru światła na obiektach dwuwymiarowych, na przykład przy reprodukcji obrazów. Pod ekranem znajduje się przycisk przywołujący i pozwalający wycofać się z menu ekranowych. Z prawej strony jest przycisk „Measure” uruchamiający pomiar oraz wyzwalający lampy błyskowe (tylko wersja DR); guzik poniżej służy do włączania i wyłączania światłomierza. Po lewej stronie urządzenia umieszczono przycisk „Memory” do wykonywania wielu pomiarów oraz ich uśredniania, a pod nim port USM dla podłączenia światłomierza do komputera w celu aktualizacji zaszytego oprogramowania i edytowania profili aparatów. Na spodzie urządzenia znajdziemy gniazdo do podłączenia flesza kablem.
Zdjęcia: Jarosław Brzeziński

Światłomierz jest dość mały – wielkości IPhone’a chociaż oczywiście grubszy, zrobiony z niezłego tworzywa; ekran nie ma żadnego szkła ochronnego, więc trzeba uważać, żeby go nie porysować. Zasilanie to dwa małe „paluszki”, czyli baterie R3. To czysto subiektywne odczucie, ale wolałem starsze światłomierze ze zwykłym wyświetlaczem ciekłokrystalicznym i sterowanie przyciskami oraz pokrętłami, Gdy widzę po włączeniu urządzenia ekran startowy od razy myślę, że tak jak smartfon czy tablet światłomierz może się zawiesić czy złapać wirusa.
Zdjęcie: Bartek Kania
Oczywiście jeśli chodzi o zakres funkcji, Sekonic L-478D-U ma bogatsze wyposażenie od mojej starej Minolty Flash Meter VI. Urządzenie ma spore możliwości konfiguracji – warto poczytać instrukcję i pogrzebać w menu ekranowych, żeby zamienić Sekonica w światłomierz dla filmowców, wyzwalać flesze oraz kontrolować moc ich błysku bezprzewodowo poprzez system PocketWizard’s ControlTL (wersja DR). Równie ważna jest możliwość kalibracji światłomierza pod zakres dynamiki używanego aparat cyfrowego; dzięki temu posługując się czymś na kształt system strefowego Sekonic dobierze w każdej sytuacji optymalną ekspozycję dla danej matrycy. Szkoda, że urządzenie samo z siebie nie mierzy światła odbitego. Do tego trzeba dokupić oddzielny wizjer z pięciostopniowym kątem pomiaru. Oczywiście wyższe modele, jak Sekonic L-858, mają pomiar światła odbitego wbudowany, ale są dwukrotnie droższe. Tylko wersja L-478DR ma wbudowany moduł bezprzewodowego wyzwalania lamp błyskowych, ale oczywiście jej cena jest wyższa niż testowanej tutaj zwykłej wersji D.
Zdjęcie: Bartek Kania
Pytanie brzmi, czy światłomierz zewnętrzny ma jeszcze jakikolwiek sens? Wielu obecnych fotografów poddaje to w wątpliwość. W dzisiejszych czasach, poza studiem trudno jest uzasadnić potrzebę jego stosowania, ale i "w terenie" może się przydać. Po pierwsze światłomierze wbudowane w aparaty nie zawsze są idealnie dokładne, a ponadto oferowany przez urządzenia zewnętrzne pomiar światła padającego pozwala uniknąć błędów wynikających z nietypowej charakterystyki odbijania światła wielu przedmiotów. Sekonic L-478D-U mierzy światło bardzo dokładnie i w sposób powtarzalny, ale większy sens ma wersja DR, pozwalająca bezprzewodowo sterować fleszami i wtedy nawet niezbyt dopracowane sterowanie dotykowe ma większy sens.
Zdjęcia: Bartek Kania
Moje podsumowanie: Doceniam precyzję i powtarzalność pomiaru światła, zarówno zastanego, jak i błyskowego, opcję sterowania systemem Pocketwizard w wersji DR oraz możliwość kalibracji światłomierza pod zakres dynamiki konkretnego aparatu. Jednocześnie cena jest dość wysoka (około 1450 złotych w podstawowej wersji D) zwłaszcza jak na światłomierz, w którym pomiar światła odbitego wymaga dokupienia osobnej wymiennej kopułki, a ekran dotykowy reaguje dość ospale – choćby w porównaniu ze smartfonami -  a jego czytelność znacznie spada gdy świeci słońce.
Dziękuję firmie InterFoto.eu http://www.interfoto.eu za użyczenie światłomierza do testu.
Zdjęcie: Bartek Kania
Opinia Bartka: O Sekonicu powiem krótko: światłomierz to nie smartfon, tylko urządzenie do bardzo konkretnych zadań; dotykowy ekran pogarsza ergonomię i jest zupełnie zbędny. Oczywiście nie należy mylić  L-478D z LiteMaster Pro L-478DR-EL który jest kontrolerem systemu Ellinchrome, tu dotykowy ekran ma sens. Choć osobiście jako użytkownik lamp Ellinchrome i światłomierza marki Sekonic nie korzystam z tego systemu, wyznając zasadę, że im mniej skomplikowanych urządzeń na planie tym mniejsza szansa na katastrofę.
Zdjęcie: Jarosław Brzeziński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Edward Hartwig: Przypadek według Edwarda H.

  Rekonstrukcja rozmowy jaką w roku 1997 Iza Makiewicz-Brzezińska odbyła z gigantem polskiej fotografii – Edwardem Hartwigiem. Iza M...